wtorek, 30 listopada 2010

liberte.

Błędne  dostrzeganie wlasnych mozliwosci, mozliwosci swojej psychiki i jej odrębności, niezależności, dzisiaj ukazało skutki. Wrzaski. Ciemności. Wieczorności. Lęki. Obawy. Trudności. Ucisk.Nie czuję się sobą. nigdy nie czułam się sobą. kiedy jestem autentyczna,a kiedy jest to tylko moj karykaturalny zarys? Istnienie. Nieistnienie. Granica.





niedziela, 28 listopada 2010

Florence + The Machine - You've Got the Love

Związki frazeologicznie niedojrzałe, niedorosłe przejrzały zaokiennością, co w paraliżującym chłodzie, przekraczającej granice dnia-nocy ciemności, spokojności, co wdziera się nieproszona pod skórę przenika reorganizacją, dezorientacją, brakiem aprobaty nowych rozporządzeń zwiększających dystans, zacierających kontury pozostawiając szkice zapachów minionych tygodni. Blednie. Każde słowo. Rozmowy połową. Tymczasem kac rozdziera moje ciało. Kac moralny, który jest najgorszą odmianą kaca.




piątek, 26 listopada 2010






Coldplay- Scientist
Pragnienie przeniknięcia w twoje ciało, w twoj umysł jest nieuniknione i zdarza się za każdym razem lekkiego uniesienia czyjąś osobą. Nieuzasadnione? Nie, na pewno nie. Rzecz naturalna, wręcz pospolita w tym stanie, w jakim się znajduję. Boję się tylko przesytu. Dotyczy to  zarówno jednej jak i drugiej strony. tylko jak dlugo można się wszystkiego bać?

czwartek, 25 listopada 2010






Słowo. Jaką wielką ma siłę. Jaka odpowiedzialność w nim siedzi. Jak wiele może zniszczyć, jak wiele zbudować. Dzisiaj zbudowało.

środa, 24 listopada 2010






Umiem odpowiedzieć na coraz więcej pytań. Tylko żałuję, że coraz częściej owa odpowiedź, niezależnie od pytania, ogranicza się do dwóch słów- "nie wiem". Bo tak mi wygodniej, tak prościej. Bo mam dość, niekoniecznie serdecznie, niektórych opornych na aluzje, taktowne dawanie-do-zrozumienia, że nie mam ochoty na wyjałowione rozmowy, nieśmieszne żarty, płytkie jak kałuża równoległe monologi, które bardzo chciały być dialogiem, dusz, w ich obecności irytacja unosi się w powietrzu.

wtorek, 23 listopada 2010

 Właśnie dziś, ten najokrutniejszy rodzaj smutku, nieustępliwy, odporny na pospolite polepszacze nastroju na czele z czekoladą, jaśminową herbatą, i Trójką. W dzisiejszym obezwładniającym deszczowym chaosie, równoczesnym natłoku i niedoborze opadłam z sił, utonęłam w tu i teraz, we wczorajszych powrotach, jutrzejszych okolicznościach środowych.Chronimy się przed deszczem między stronami książek, między słowami zdań, które, lepiej niż te własnoręcznie napisane, wyrażają wszystko, dają złudzenie porządku w tym bałaganie stworzonym zbyt umiejętnie, by go posprzątać w jeden wieczór, jednego dnia. Dziś milczę nieprzeciętnie głośno. 
Wcale nie jest tak jak chce, żeby bylo, a ty wcale nie jestes taki jak chce zebyś był. Wy tez nie jestescie tacy, jak ja tego oczekuje. Nic nie jest takie, nic.


poniedziałek, 22 listopada 2010


Poniedziałek stygnącym zachodzącym między siłą nacisku, a tarciem, słońcem w oknie bezkresnie niczyim, zawiadamia umiarkowanie uprzejmie o uciekającym czasie i ulatujących przeszłościach, które czwartą literą, zamienioną z tego pełnego nadziei "y" na "e" w głodzie, chłodzie i nierówności chodnika pod płaszcz, między bezrzęsne oczka swetra, przenika, zniknąć nie pozwoli, nie zechce; pomogę jej jednym westchnieniem, okamgnieniem, marznącą dłonią mechanicznie, piętrzącymi się pod niebo poziomami galerii, co nigdy nie widziały sztuki, ponad te odzieży, niejednej, zbędnej nadmiarem postprodukcji, funkcji, niematematycznych. Mam zbyt wiele. Na głowie, na oku, na języku słowa głuche ciszą. Nie słyszą. Uporczywie szeleści, ta, co nie umiera pierwsza.
Wczoraj tak nam popołudniowo z B. zachodziło słońce.





indigo tree- leaving time behind

niedziela, 21 listopada 2010

Zero zrozumienia, zero pomocy.







Tkanki nasiąkają ustawicznie porankami formatu A4, wracamy myślami w miniony tydzień, z tęsknotą,  z ochotą, pragnieniem ucieczki, czwarta linia, piąta oktawa, szósta czterdzieści, pięćdziesiąt, a może już tylko pięć, sześć na tyle rozmieniamy nieśmiertelności codzienne, nieprzyjemne aspekty istnienia poukrywane w szarości nierównego chodnika, który we mgle przenika w marznące sylabizowaną przyszłością jutra, futra tylko w kadrze, co własnością R. i tej połowy mnie, która podnosi się jeszcze z podłogi. Za ręce, za nogi, za dość uczynieniem westchnienie niezapisane.


Dlaczego nie mogę na ciebie liczyć?

niedziela, 14 listopada 2010








Sennie, jesiennie, w niepokoju rozmienionym między cztery ściany, cztery strony zbyt dużego formatu czarne od łacińskich pojęć, o których ja wyżej wymienionego nie posiadam, szafirowe i szare bliskością wieczoru, szukam w ciasnych przestrzeniach. Przestrach. We łzach.
Maj pachniał deszczem. Jeszcze. Z M.